Według GUS w 2018 r. zostały wysadzone na powierzchni około 297 tys. hektarów. Stale zwiększa się wydajność tej produkcji.
– W 2018 r. w Polsce zebrano ponad 7,5 mln ton ziemniaków przy średnim plonie powyżej 25 ton z ha. Dla porównania podam, że w 2004 r. średni plon wyniósł 19,3 tony z ha – podawał minister Romanowski.
Jak dodawał, potencjał produkcyjny nie jest w pełni wykorzystany m.in. ze względu na występowanie na terenie kraju bakterii – sprawcy bakteriozy pierścieniowej ziemniaka. Ale w ostatnich latach udało się znacząco obniżyć poziom porażenia krajowych plantacji – z 23 proc. partii ziemniaków towarowych w 2004 r. do 6 proc. w sezonie 2017/2018.
Dalszy postęp w tej kwestii ma nastąpić w wyniku realizacji przyjętego 21 września 2018 r. „Programu dla polskiego ziemniaka”, gdzie jako podstawową metodę walki z chorobą przyjęto zapewnienie zdrowego materiału nasadzeniowego.
– W Polsce w dużym stopniu nadal wykorzystywane są do nasadzeń ziemniaki z tzw. samozaopatrzenia, a więc o nieznanej zdrowotności – przypomniał wiceminister rolnictwa.
Wojciech Nowacki, prezes Stowarzyszenia Polski Ziemniak i kierownik Oddziału Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin-Państwowego Instytutu Badawczego w Jadwisinie, naświetlał, jak wygląda produkcja kwalifikowanych sadzeniaków. W 2015/2016 r. było 120 tys. ton, w 2016/2017 r. – 147 tys. t, w 2017/2018 r. – 148 tys. t, w 2018/ 2019 r. – 153 tys. t. Do tego dochodzi import, po którego dodaniu te liczby to: od 155 t do 172 tys. t kwalifikowanego materiału sadzeniakowego.
Natomiast przy powierzchni około 300 tys. ha zużywamy około 800 tys. ton, czyli jest spory deficyt kwalifikowanego materiału. Jest on generowany w zależności od kierunku produkcji. Tam, gdzie jest najwyższa opłacalność, poziom używania kwalifikatów wynosi nawet 48 proc. (produkcja frytek i chipsów).
A przy produkcji wielokierunkowej w małych gospodarstwach o niskiej technologii – to ledwie 3,6 proc. Ogółem ok. 20 proc., czyli 1/5 powierzchni jest obsadzona kwalifikatem.
– Ale nie dajmy się zwariować. Nigdzie na świecie nie ma takiej sytuacji, żeby było stosowanych 100 proc. kwalifikatów, to jest gdzieś w granicach 50-60 proc. – oceniał ekspert.
Podniósł również kwestię ograniczonej zasobności finansowej polskich rolników. Każdy z nich najpierw myśli, w jaki sposób obniżyć koszty. A średnia cena za kwalifikat za ostatni rok wynosiła 1441 zł.
– Rolnik musi kupić 2,5 tony, czyli to wychodzi załóżmy 3,5 tys. zł. A to są olbrzymie pieniądze dla rolnika. W związku z tym jest taka, można powiedzieć, chytrość, że po co wydać 3,5 tys. zł, skoro mam własny materiał, za który dostanę nie więcej jak 300-400 zł za tonę. Więc aż mnie korci i nawet niech stracę, ale zasadzę własne. To jest ta filozofia myślenia – wskazywał Wojciech Nowacki.
A w uprawach pod przetwórstwo przemysłowe jest inaczej – gospodarze słyszą: masz uprawiać taką i taką odmianę.
– Najczęściej odmiany do przetwórstwa spożywczego są odmianami o bardzo niskiej odporności na choroby wirusowe. Czyli czy chciał, czy nie chciał, on musi kupić materiał sadzeniakowy kwalifikowany i co roku go sadzić. W skrócie taki jest mniej więcej obraz sytuacji – podsumował Nowacki.